Świat pełen chaosu i magii – recenzja filmu Między nami żywiołami od Pixara

Wiecie, nie ma jak dobra produkcja Pixar. Robią takie sprytne, ujmujące i wyjątkowo oryginalne filmy, że serce rośnie, a wyobraźnia rozbuchana. I dlatego jest mi tak smutno, jak widzę, że to studio animacji, które stało za takimi emocjonującymi hitami jak „Toy Story”, „Ratatuj”, „Gdzie jest Dory?” czy „W głowie się nie mieści”, ostatnio nie trzyma już swojego standardu doskonałości.

Nie chodzi tylko o to, że Pixar skupia się teraz głównie na tworzeniu kontynuacji swoich największych przebojów („Toy Story 4”, „Iniemamocni 2”, „Lightyear”). Ani o to, że ich najnowsze oryginały („Soul”, „Luca”, „Czerwienie”) w jakiś dziwny sposób wszystkie skupiają się na postaciach, które zmieniają się w zwierzęta. Trochę to przewidywalne, nie uważacie? Początkowo różni bohaterowie, którzy większość czasu spędzają w futrze albo łuskach. Ale chodzi o coś więcej.

W ostatnim czasie w Pixarze, tym oddziale Disneya od 2006 roku, brakuje im tej poprzedniej biegłości, która wyróżniała to studio. Brakuje im tej wspaniałej umiejętności tworzenia przestrzeni o niesamowitej koncepcji i swobodnego poruszania się po ich szczegółach.

Ich najnowszy film, Między nami żywiołami, wydaje się być symbolem próby odzyskania pierwotnej magii. Chcieli zrobić film o świecie, gdzie żywioły natury – ziemia, ogień, woda, powietrze – współistnieją w nowojorskiej metropolii, odzwierciedlając różne klasy społeczne. Film, wyreżyserowany przez Petera Sohna na podstawie scenariusza Johna Hoberha, Kat Likkel i Brendy Hsueh, miał ambitną metaforę, ale niestety natychmiast traci równowagę przez swoją niezgrabność jako rasowa alegoria. A do tego dochodzi jeszcze przypadkowe tempo i tak przewidywalne pisanie, że człowiek ma wrażenie, że ogląda film Pixara stworzony przez jakiegoś algorytmu sztucznej inteligencji. Momentami to zbliża się do nonsensu. Ogólnie rzecz biorąc, film wydaje się bardziej niedopracowany niż uniwersalny. Taka stracona, kolorowa szansa.

Wiecie, to już prawdziwe showbiznesowe finałowe show! Między nami żywiołami cały film miał swoją premierę na 76. Festiwalu Filmowym w Cannes i teraz czeka na swoją wielką premierę w Stanach Zjednoczonych w połowie czerwca. Film ten przedstawia nam gwarną, chaotyczną miejską zabudowę, podobną do tej, którą mieliśmy okazję zobaczyć w „Zwierzogrodzie” od Disneya. Tutaj jednak próba ukazania problemów związanych z rasizmem nie jest tak prosta, jak w przypadku „drapieżnika i ofiary”. Film Między nami żywiołami skupia się bardziej na demaskowaniu osobistych uprzedzeń niż na ukazywaniu systemowego rasizmu. Ale co się dzieje w Element City, to już niezłe uproszczenie (choć reżyser Peter Sohn tłumaczył, że jego koreańskie pochodzenie i chęć nakręcenia filmu o procesie asymilacji wpłynęły na niektóre kreatywne decyzje). I powiem wam, jest tam sporo niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą te kontrastujące elementy, jak lisy i króliki, które są tam sobie nawzajem wrogami.

Między nami żywiołami

W Między nami żywiołami mamy społecznie uprzywilejowanych ludzi wody, którzy swobodnie płyną przez zgrabnie zaprojektowane wieżowce i swobodnie pluskają się w miejskich kanałach i kolejkach jednoszynowych, które są stworzone specjalnie dla nich i ich galaretowatych ciał. A potem mamy ludzi ognia, którzy są odizolowani w Firetown, gdzie ich społeczność odzwierciedla wschodnioazjatyckie, bliskowschodnie i europejskie tradycje. A tam akcenty są od włoskiego po jamajski, irański i zachodnioindyjski. I to wszystko w sposób, który niepokojąco sugeruje, że ogień reprezentuje wszystkich imigrantów, a woda reprezentuje wyłącznie białą wyższą klasę imigrantów. A ziemia i powietrze jakoś się ledwo liczą. Oczywiście, widzimy ludzi ziemi, którzy wydzielają stokrotki spod swoich brudno-brązowych pach i kłębki chmur, które przypominają watę cukrową, a które bawią się w „piłkę powietrzną” na stadionie Cyclone. Ale film jest zaskakująco mało zaangażowany w wyobrażenie sobie interakcji między tymi żywiołami. Jest pełen żartów w tle, takich jak „gorące kłody”, którymi się żywią ludzie ognia, ale prawdziwe sekrety Element City są tylko powierzchownie badane. Na przykład odkrywamy, że wszyscy ci elementy korzystają z tego samego transportu publicznego. Całe to miasto jest wypełnione komputerowo generowanymi postaciami i typowymi modernistycznymi strukturami, ale środowisko wydaje się bardziej jak grafika koncepcyjna, która miała być bardziej szczegółowa na etapie produkcji, niż pełnoprawne, zamieszkane środowisko.

Między nami żywiołami skupia się na Ember Lumen (Leah Lewis), ognistej imigrantce drugiego pokolenia, która pracuje jako asystentka w sklepie bodega swojego ojca. Ludzie ognia, którzy wyemigrowali z Fireland, przywieźli ze sobą pikantne jedzenie i sztywne tradycje kulturowe honoru i pokrewieństwa. Ember i jej ojciec Útrí dár ì Bùrdì (Ronnie del Carmen), którzy teraz używają bardziej anglojęzycznych imion Bernie i Cinder w „Między nami żywiołami”, mają bliskie relacje, gdy ojciec przygotowuje córkę do przejęcia rodzinnego biznesu. Ale Ember zaczyna się zastanawiać, czy naprawdę chce kontynuować prowadzenie sklepu, jak mówi jej ukochana „ashfa”. Czy może jej zdolności, takie jak umiejętność podgrzania balonu za pomocą gorącego powietrza i tworzenia szkła własnymi rękami, mogą zaprowadzić ją w zupełnie innym kierunku.

Ember, dziewczyna o niekontrolowanych emocjach, z której w jednej chwili wypływa ogień, a w drugiej chwilowo się zimno robi, pewnego dnia psuje rurę w sklepie swojego ojca. Wkracza na miejsce inspektor miejski Wade, który stara się znaleźć przyczynę wycieku, który zagraża nie tylko piwnicy Ember, ale całemu Firetown. Determinowana, by uratować interes rodzinny, Ember goni Wada, a potem niespodziewanie dołącza do niego. Gdy między nimi zaczyna iskrzyć, tworzą parę, która wydaje się być kompletnie niepasująca, zwłaszcza w świetle zasady, że „elementy się nie mieszają” w Element City. Ember może go wyłączyć, podczas gdy on mógłby ją ochłodzić, ale ich gorący romans jest zakazany, ponieważ ojciec Ember nigdy by go nie akceptował. Między nami żywiołami staje się historią miłosną międzyrasową, jakiej Pixar jeszcze nie opowiedział z postaciami ludzkimi.

Od tego momentu film przechodzi przez standardową listę narracyjnych stereotypów Pixara. Przeciwieństwa na początku drażnią, ale stopniowo tworzą silne więzi, tylko po to, by się rozdzielić, tworząc podstawowe nieporozumienie, które zostaje rozwiązane w spektakularny sposób, kiedy oboje ratują się nawzajem i odkrywają na nowo swoją miłość. Mimo że szalona fabuła trzyma razem Ember i Wada, ich związek staje się małym, ale ujmującym centrum filmu, zapewniającym ulgę od zamieszania metafor i skomplikowanych konceptualnych mechanizmów, które często zagrażają spójności narracji. (Na przykład, co się stanie, jeśli Ember i Wade dotkną tajemnicy, która jest dla nich obojga istotna, w mieście, gdzie ceramiczne i szklane budowle wskazują na interakcje między innymi żywiołami?)

Między nami żywiołami

Lewis wciela się w Ember z figlarnym ciepłem, które doskonale komponuje się z uprzejmością i życzliwością, jaką Athie wnosi do Wade’a. Ich animowane postacie – jej iskrzenie i nagłe płomieniowanie emocjami, ciepło unoszące się w górę; jego płynność i przejrzystość, skłonność do topienia się w kałuży na ziemi – zawsze są fascynujące, podkreślając plastyczność i bawiąc się abstrakcją.

Jednak nawet obiecujące wykorzystanie koloru, formy i ruchu w filmie wydaje się ograniczone przez pozbawioną wyobraźni narrację. Tylko kilka wyjątkowych sekwencji – wizyta w podwodnym ogrodzie kwiatów Vivisterii, podróż przez ręcznie rysowaną animację, która opowiada historię miłosną za pomocą minimalistycznych, wirujących linii – odróżnia Między nami żywiołami od innych filmów Pixara, gdzie postacie są jak migoczące plamy podróżujące przez realistycznie animowane miejskie krajobrazy. Jednak film rozwija się w przewidywalny sposób, bez żadnych zaskakujących zwrotów akcji.

Podobnie jak w Między nami żywiołami, brakuje tu tego, co czyniła wyobraźnia estetyczna współczesnych klasyków Pixara, takich jak „Gdzie jest Nemo” czy „Wall-E”. Wyjątkiem jest bogate ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Thomasa Newmana, która czerpie inspirację z różnorodnych tradycji muzycznych i przedstawia bardziej urozmaiconą wizję wymiany międzykulturowej niż niejasne przedstawienie społeczności imigrantów w filmie. Może zgodnie z tytułem, który bardziej oddałby ducha filmu jako „Kiedy ogień spotyka wodę…”, „Między nami żywiołami” jest wystarczająco łatwopalny na minutę, ale zanika z pamięci w chwili, gdy opuszczasz kino.

Tak to właśnie wygląda, moi drodzy, najnowsza produkcja Pixara, film Między nami żywiołami, miał swoje piękne wejście na Festiwalu Filmowym w Cannes. Teraz czekamy na jej premierę w Polsce. I co o tym myślicie?